Kup teraz na Allegro.pl za 1 zł - Celiko Oranżada w proszku cytrynowa bez glutenu (13409487418). Allegro.pl - Radość zakupów i bezpieczeństwo dzięki Allegro Protect!
Oranżada na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. Wejdź i znajdź to, czego szukasz!
Podejrzewam, że oranżada w proszku była mieszaniną cukru, barwnika spożywczego, kwasku cytrynowego i sody oczyszczanej. W wodzie soda reagowała z kwaskiem i stąd to gazowanie. Oczywiście wystarczała ślina na języku, żaden szanujący się smarkacz tamtych czasów nie mieszał tego z wodą, tylko jadł "na sucho". Ech, to
35, zł. Oranżadka EMIX w proszku musująca pomarańcza 40szt. 43,99 zł z dostawą. dostawa w sobotę. 4, 99 zł. Oranżada w proszku Pomarańczowa z Misiem 10szt. 13,98 zł z dostawą. dostawa w poniedziałek. 19, 00 zł.
Oranżada w proszku pomarańcza fruubi 23g do picia lub na sucho. Sposób przygotowania: Przygotuj: 200 ml zimnej wody 1. Zawartość torebki wsyp do szklanki. 2. Zalej zimną wodą i dokładnie wymieszaj. Podczas mieszania wytwarza się piana, która po czasie znika. Jest to naturalne zjawisko.
Saszetki z oranżadą Emix. smak coli. można rozpuszczać w wodzie. oranżada musująca. 30 sztuk. Po dstawowe dane o produkcie: Napój musujący o smaku coli do rozpuszczania w wodzie. Saszetka 16g wydajna na 250ml wody. Rozmiar saszetki 8 x 11 cm.
. Oranżada pachnąca landrynkami, to jeden z niewielu gazowanych napojów dostępnych w PRL-u. Sprzedawana była w charakterystycznych butelkach typu krachla. Nazywano je „oranżadówkami” Przed sklepami dzieciaki spierały się, czy lepsza jest żółta, czy czerwona. I nawet jeśli ktoś wolał czerwoną, to i tak dostał taką, jaka została w skrzynce w sklepie. Nawet w największe upały oranżada sprzedawana była ciepła i nikt się tym nie przejmował. Najważniejsze, że była słodka, pachnąca i smakująca landrynkami. A przede wszystkim, że była gazowana. Z czego składała się PRL-owska oranżada? Oranżada nie była zdrowa w dzisiejszym rozumieniu wartości zdrowotnych, których poszukujemy w produktach spożywczych. Jej skład to woda, cukier, barwniki i dodatki smakowe. Była jednak uwielbiana. Nic tak nie gasiło pragnienia jak właśnie oranżada ze szklanej butelki. Pomimo tego, że w tych czasach nie było w sklepach lodówek na napoje i nawet w największe upały nie można było kupić schłodzonej. Wprost ze skrzynek sprzedawany był więc ciepły napój. Do wyboru była wersja żółta i czerwona, chociaż wybór to może za duże słowo, bo i tak w sklepie dostawało się jedynie tą, która właśnie była dostępna. Oba kolory oranżady pakowano do tych samych skrzynek i dostarczano do sklepów w nieodgadnionym systemie... W latach 70. i 80. XX w. poza gotową oranżadą w „oranżadówkach” można było kupić jej suchy odpowiednik w torebkach. Oranżada w proszku była przeznaczona do rozpuszczania w wodzie, jednak jej smak nie dorównywał tej gotowej. Miała jednak inną zaletę. Słodki proszek musował na języku i dawał wrażenie pienienia się. W rezultacie płynną oranżadą z przyjemnością gasiło się pragnienie, natomiast tą w proszku jadło się na sucho. Napój rozlewano do szklanych butelek krachla, potocznie nazwane „oranżadówkami” Picie oranżady z takich butelek, wiązało się z jeszcze jedną przyjemnością. To oczywiście sposób otwierania opakowania. Wystarczyło pstryknąć i charakterystyczny korek odskakiwał i zawisał na metalowym drucie, a z butelki wydobywało się przyjemne syknięcie. „Oranżadówki” to tak naprawdę butelka typu krachla To szklana butelka z metalowym, pałąkowatym zamknięciem, zakończonym porcelanowym korkiem. Nie przypadkiem do takich właśnie butelek wlewana była gazowana oranżada. To rodzaj szczelnego zamknięcia, doskonałego do gazowanych napojów. Nazwa „krachla” wywodzi się z Galicji. Jest zapożyczeniem austriackiego określenia oznaczającego oranżadę. W dawnym Krakowie, w rezultacie krachlą nazywano zarówno ten rodzaj butelki, jak i samą oranżadę. W dzisiejszych czasach butelki typu krachla używane są w przemyśle piwowarskim Drugie życie oranżadówek z PRL-u Butelki poza swoim charakterystycznym wyglądem miały też tę zaletę, że porcelanowy korek na pałąkowatym drucie mógł być wielokrotnie używany. Był szczelny dzięki gumowej uszczelce ułożonej na porcelanowym korku. „Oranżadówki" były niezastąpionym pojemnikiem na wszelkie przenoszone napoje. Można było zabrać pustą butelkę na zakupy w warzywniaku i poprosić o odlanie z beczki trochę soku z kiszonych ogórków. Ale najczęściej towarzyszyły młodzieży na wycieczkach szkolnych. Mamy przygotowywały w nich herbatę z cytryną do popicia suchego prowiantu podczas szkolnej wyprawy i mogły być pewne, że płyn nie rozleje się gdzieś w plecaku. Źródło: wikipedia
Swoją nazwę zawdzięczała temu, że była podawana w szklanych „musztardówkach”, które sprzedawca jedynie opłukiwał po każdym kliencie. Epidemii jednak nie było, chociaż wiele osób z obrzydzeniem patrzyło na kolejki chętnych do saturatorów; zwłaszcza w upalne dni. Czysta woda sodowa kosztowała na początku 30 gr, potem 50 gr. Za wodę z sokiem płaciło się złotówkę, po podwyżce: o 50 gr więcej. Woda z sieci Pierwsze saturatory w Polsce były sprowadzone zza wschodniej granicy. Były pomalowane najczęściej na niebiesko. Sprzedawcy pobierali wodę z miejskiej sieci wodociągowej - była to zwykła ‚kranówka”. Urządzenie musiało zatem być postawione w pobliżu kranu. Czasami sprzedawca podłączał wąż do hydrantu. Na noc saturator zabierano w bezpieczne miejsce lub przywiązywano łańcuchem do drzewa lub ogrodzenia. Na wyposażeniu był również kolorowy parasol. Sprzedawcą był albo właściciel urządzenia, albo jego dzierżawca. Saturator był bardzo prosty w użyciu. Na dole znajdowała się butla z dwutlenkiem węgla. To on, dodany do wody, robił „bąbelki”, czyli wodę sodową. W Lublinie wodę sodową można było kupić na pl. Litewskim, przy wejściu do Ogrodu Saskiego, na rogu Chopina i Krakowskiego Przedmieścia, na pl. Czechowicza, przy bazarze na Podzamczu, przed wejściem do Bramy Krakowskiej oraz na ul. 1 Maja i przy Bramie Krakowskiej. Lublinianie z nostalgią wspominają wodę sodową z saturatora. - Rodzice zabraniali mi ją kupować - mówi Anna Jankowska z Lublina. - Mówili, że można od tego zachorować, ale kto wtedy słuchał rodziców, jak się chciało pić? Sanepid na bieżąco kontrolował sprzedających wodę z saturatorów. Nigdy nie doszło do jakiejkolwiek epidemii, chociaż warunki sprzedaży były zatrważające. Ludzie byli wówczas chyba bardziej zahartowani, poza tym woda z saturatorów nie była sprzedawana masowo. Urządzenia te produkowała poznańska fabryka Pofamia. Trudno powiedzieć, ile saturatorów było w kraju. Firma już nie istnieje. Splajtowała. Oranżada to jest to W sklepach w PRL-u z kolei królowały gazowane napoje w szklanych butelkach. Nikt wówczas nie słyszał o plastikowych. Najpopularniejsza była oranżada i mandarynka. Później pojawiła się też cytroneta. Napoje były zazwyczaj ciepłe, bo lodówek w sklepach nie było (podobnie jak w podrzędnych barach czy restauracjach). Lady chłodnicze były zarezerwowane głównie dla przystawek. Popularne w lokalach były natomiast tzw. napoje firmowe - była to niegazowana woda z dodatkiem soku owocowego, o smaku najczęściej pomarańczowym. Te napoje były sprzedawane w specjalnych urządzeniach z charakterystycznym przezroczystym kloszem i - co ważne - były w nich schładzane. Napój imperialistów Coca-colę okrzyknięto w czasach PRL-u napojem imperialistów (w latach 60. można się było dowiedzieć, że jest to „stonka ziemniaczana w płynie”) i przez wiele lat nie była powszechnie dostępnym napojem. Jej namiastką była rodzima polo cockta, club cola czy quick cola. Z czasem jednak w Polsce powstały rozlewnie pepsi-coli, chociaż jeszcze na początku lat 90. po pepsi sprzedawaną z żuka (ciepłą zresztą) na giełdzie samochodowej przy ul. Zemborzyckiej ustawiała się długa kolejka. Oryginalna cola czy pepsi była jednak powszechnie serwowana w lepszych lokalach i kosztowała zazwyczaj kilkakrotnie więcej niż „zwykły” napój. W Polsce do koncentratu pepsi, na którą kupiliśmy licencję, dolewano jedynie syrop cukrowy o odpowiednim stężeniu. Co ciekawe, autorką znanego hasła reklamowego: „Coca-cola. To jest to” jest Agnieszka Osiecka. W sklepach można było czasami trafić na prawdziwy rarytas - były to soki owocowe w litrowych butelkach, które większość osób rozrabiała w domu z wodą. Wśród napojów owocowych najpopularniejszy był „Ptyś” i „Kaskada”. Później pojawiły się słynne soki Dodoni w puszkach. Woda na naboje Dużą popularnością cieszyły się również syfony z wodą sodową. Początkowo były sprzedawane w jednorazowych, charakterystycznych butlach, które po opróżnieniu wymieniało się na pełne. Były dostępne nawet w typowych, peerelowskich warzywniakach. Wcześniej napełniano je w specjalnych punktach. Potem w sklepach pojawiły się aluminiowe automaty do wody sodowej (autosyfony), do których trzeba było dokupywać specjalne naboje z CO2, aby samodzielnie robić wodę gazowaną. Pierwsze autosyfony pochodziły z importu, z NRD. Problemem były przed długi czas naboje, które po kupnie często okazywały się puste lub napełnione jedynie częściowo. W latach 70. i na początku 80. wiele prywatnych zakładów produkujących napoje sprzedawało plastikowe woreczki z wodą zabarwioną na żółty lub czerwony kolor, która w smaku przypominała napój pomarańczowy lub cytrynowy. W komplecie była rurka, przez którą można było skosztować tego „specjału”. Pomysł sprzedaży napojów w woreczkach wynikał z faktu, że w kraju po prostu brakowało butelek. Swoich zwolenników miał również „Frument” - produkowany do dzisiaj niegazowany napój o orzeźwiającym, miętowo-jabłkowym smaku. „Złota rosa” - tak z kolei nazwał się gazowany napój o wyjątkowo słodkim smaku. Podobnie jak „Herbavit”. Były również napoje kawowe (mało popularne, w butelkach jak po oranżadzie). Wiele starszych osób z nostalgią wspomina również tak lubiane przez wszystkich oranżady w proszku. Według przepisu należało je wymieszać z wodą. Najlepiej jednak smakowały, kiedy zlizywano się proszek prosto z dłoni lub torebki. Zdarzało się, że właściciel takiej oranżady otwierał torebkę, do której po chwili koledzy wsadzali zaślinione palce. W domu, zwłaszcza podczas niedzielnego obiadu, na stole pojawiał się poczciwy kompot, który i dzisiaj jest w ofercie niektórych barów czy restauracji. I na brak klientów nie narzeka. Picie w kryzysie W czasach kryzysu zdarzało się, że w sklepie nie było nic do picia poza słonawą w smaku wodą stołową. Zdesperowani i spragnieni klienci sięgali wówczas po mlekopodobny wyrób o nazwie „Serwowit”. Był rozlewany w szklane butelki jak do kefiru i miał dość specyficzny smak. Ważne, że gasił pragnienie. Mimo wszystko tylko nieliczni decydowali się na ten napój. Złośliwi twierdzili, że jest to szampan robiony z serwatki. Niedostatki napojów chłodzących były zmorą wielu ekip rządzących w PRL-u. Media często nie zostawiały suchej nitki na uspołecznionym handlu, który zwłaszcza w okresie żniw i upałów nie radził sobie z zaopatrzeniem, tłumacząc to albo brakiem butelek, albo kapsli, lub jednym i drugim. Przed sezonem letnim w całym kraju odbywały się liczne narady, padały deklaracje o dobrym zaopatrzeniu handlu w napoje, a wystarczyło kilkanaście upalnych dni, żeby cały plan spalił na panewce. Trzeba pamiętać, że podstawowe surowce do produkcji napojów, czyli kwasek cytrynowy, cukier, a zwłaszcza CO2 były dzielone według centralnego rozdzielnika. Nic dziwnego, że niektóre gazety w latach 80. - już wiosną - zachęcały czytelników tytułami: „Pij oranżadę, bo latem może nie będzie”. O tym, jak funkcjonowała ówczesna polska gospodarka, świadczy chociażby afera, którą w 1957 r. opisał „Kurier Lubelski”. Dziennikarze w jednym z wydań gazety skrytykowali państwową wytwórnię napojów za opieszałość w produkcji. Ta tłumaczyła, że ma ograniczoną produkcję, gdyż brakuje kapsli. Następnego dnia do redakcji zgłosił się magazynier Lubelskich Zakładów Metalowych, który przyniósł pokaźną paczkę kapsli. Okazało się, że owe kapsle zalegają w ich magazynach, a firma szuka na nie nabywców...Plusem było to, że prawie wszystkie butelki były zwrotne: po mleko szło się z wymytą butlą po poprzednim na wymianę, a dzieci po rodzinnej imprezie mogły sprzedać butelki po alkoholu i oranżadzie i miały na słodycze... To piąta część książki Krzysztofa Załuskiego „Kulinarny Lublin” (projekt zrealizowany w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin). Kolejny odcinek już za tydzień
Kultowe słodycze PRL dla dzieci i dla wszystkich, były najczęściej z taniego cukru, zawinięte w tandetne opakowania, ale ich smak wspominamy z rozrzewnieniem. Najlepsze słodkości PRL jak blok czekoladowy, słodkie napoje Ptyś czy oranżada, cukierki owocowe lub Irysy, czy też ciepłe lody smakowały wyśmienicie. Poznaj TOP 10 słodkości PRL i dowiedz się jakie rodzaje słodyczy można było wówczas kupić w osiedlowym sklepiku. Opisujemy jakie marki z czasów PRL zniknęły, a które nadal cieszą niepowtarzalnym smakiem. Jeśli szukasz konkretne przepisy na słodycze z dzieciństwa - sprawdź na TOP 10 słodkości PRL - jakie słodycze się wtedy jadło Najsmaczniejsze słodycze w PRL W czasach PRL ludzie uwielbiali słodkości tak samo, jak dziś. Kiedyś prawie na każdej ulicy była cukiernia z tradycyjnymi ciastkami po 2 zł. Można w nich było zamówić lub kupić ciasta i torty na imprezę, choć najczęściej ciasta gospodynie domowe piekły same. Dziś cukiernie zanikają i tylko gdzieniegdzie można kupić tradycyjne, polskie ciastka jak kiedyś w PRL-u. Kiedyś wybór ciastek i słodyczy nie był tak duży, jak teraz. Nie były tak ładne i kolorowe jak teraz, pakowano je w tandetny papier, jednak na pewno były zdrowsze i nie zawierały tyle sztucznych dodatków co teraz. Z dostępem do słodyczy było różnie. Przeważnie zwykli zjadacze chleba i dzieci z przeciętnych rodzin musiały zadowalać się tanimi słodyczami z cukru, czy wyrobami czekoladopodobnymi, dostępnymi w sklepikach osiedlowych. Prawdziwa czekolada była za droga i niedostępna. W latach 80. na kartki było prawie wszystko, także słodycze. W lepszej sytuacji byli niepalący i niepijący, gdyż mogli zamienić kartki na papierosy i alkohol, na słodycze. Niektóre marki z czasów PRL nadal istnieją, zaś niektóre dawno odeszły w niepamięć. Generalnie w PRL panowała zasada tworzenia zachodnich alternatyw, które były dużo tańsze i nie dokładnie takie same, ale można było się cieszyć, że mamy swoje. Nie było czekolady, to były wyroby czekoladopodobne. Lody dostępne były tylko latem, sklepiki oferowały ciepłe lody. Nie było coca coli, więc stworzono polokoktę o podobnym smaku. TOP 10 słodkości PRL: cukierki Irysy,wafelki Andruty,guma do żucia Donald i Turbo,ciepłe lody,lody Bambino,blok czekoladowy,kolorowe galaretki Cytruski obsypane cukrem,cukierki Krówki,ptasie mleczko,oranżada w proszku. Co ciekawe, najlepsze kultowe słodycze PRL są nadal produkowane, szczególnie że entuzjaści dawnych smaków starają się wskrzesić dawne słodycze. Najsmaczniejsze słodkości PRL - różne rodzaje słodyczy, jakie się wtedy smakowało Słodycze dla dzieci Słodkości lubią wszyscy, jednak tylko dzieci mogą sobie na nie bezkarnie pozwolić. W czasach PRL rodziców nie stać było na zbyt wiele słodkości, nie było też egzotycznych owoców, ale w sklepikach osiedlowych zawsze dostępne były tanie słodkości. Najbardziej typowymi słodyczami dla dzieci są lizaki. W czasach PRL popularne były lizaki z kwiatkiem. Białe cukrowe lizaki w kształcie krążka były udekorowane kwiatkiem lub wzorem przekrojonej cytryny. Dzieci uwielbiają cukierki i dla nich dziadkowie i babcie zawsze mieli kieszenie pełne landrynek. Najsmaczniejsze były cukierki owocowe, w papierkach z owocami. Smakiem urzekały kolorowe galaretki w kształcie pół krążków obsypane cukrem. Na każdej imprezie na wolnym powietrzu lub obok atrakcji odwiedzanych przez rodziny z dziećmi, jak zoo czy wesołe miasteczka, zawsze można było kupić watę cukrową na patyku. Dla dzieci atrakcją było także przyglądanie się, jak watę cukrową się robi. Wata cukrowa nadal istnieje i nadal cieszy dzieci na różnych imprezach. Obecnie jednak robi się watę w różnych kolorach, zaś kiedyś była tylko biała. Jeśli szukasz więcej ciekawostek, sprawdź także ten artykuł o 10 potrawach, jakie przygotowywano na imprezy w PRL. Kultowe słodycze PRL, które przetrwały do dziś Marki z czasów PRL, które nadal istnieją: Delicje Szampańskie, Prince Polo, Ptasie mleczko, cukierki Krówki cukierki Irysy, lody Bambino. Kultowe Ptasie Mleczko istnieje do dziś i cieszy niepowtarzalnym smakiem. Ptasie mleczko powstało w największej fabryce słodyczy powstałej jeszcze w XIX wieku. W PRL fabryka ta została znacjonalizowana i przemianowana na 22 lipca. W czasach PRL łatwo dostępne były wafle, z których wiele prywatnych zakładzików robiło słodycze. Najpopularniejsze były Prince Polo z wafli przekładanych masą orzechową i oblanych masą czekoladową. W latach 60. rząd PRL kupił maszyny do produkcji lodów i wtedy ruszyła produkcja słynnych lodów Bambino. Produkowały je spółdzielnie mleczarskie. Lody Bambino na patyku oblane były z wierzchu czekoladą, która przyjemnie chrupała przy jedzeniu. Lody dostępne były wszędzie. Do dziś niektórzy pamiętają lodziarzy z pudłami lodów, którzy chodząc po plaży, krzyczeli: „Lody, lody, Bambino lody”. Lody Bambino są produkowane do dziś. Lody w PRL były dostępne tylko latem, dlatego ktoś wymyślił “ciepłe lody”, czyli deser wyglądający podobnie jak lody. Waflowy kubeczek jak od lodów wypełniono pianką i polewano masą czekoladową. Co ciekawe, ciepłe lody są produkowane do dziś. Blok czekoladowy z herbatnikami, największy słodki przysmak z PRL Słynny blok czekoladowy można było kupić w każdym sklepie. Jednak większość pań robiła go samodzielnie w domu. Dziś również można z łatwością zrobić własny blok czekoladowy. Blok robimy z masła, cukru, mleka w proszku, kakao oraz bakalii i pokruszonych ciasteczek. Cukierki PRL W PRL w sklepach można było kupić różne rodzaje słodyczy i wybór był naprawdę duży. Najlepsze były cukierki, które każdy nosił w kieszeni, zaś w każdym domu stały na stole w kryształowej misie, dla gości. Wtedy jeszcze ludzie nie zdawali sobie sprawy, że są tuczące i niezdrowe. W PRL-owskiej Polsce mało było ludzi otyłych. Krówki robi się z cukru, mleka i masła. Gdy masa dojrzeje, kroi się ją i zawija w papierki. Produkcję krówki rozpoczął w latach 20. Feliks Pomorski, który nie poddał się nawet w czasie wojny i po nacjonalizacji. Dalej prowadził produkcję krówek, zaś firma istnieje do dziś. Również do dziś produkowane są kultowe cukierki Irysy. Słodkie napoje Nie tylko dzieci, lecz także dorośli lubią słodkie napoje. W czasach PRL wybór był niestety bardzo ubogi i sprowadzał się w zasadzie do oranżady i wody z sokiem. W każdym sklepie dostępna była orzeźwiająca i słodka oranżada w charakterystycznych butelkach z zaciskowym kapslem na drucie. Był to absolutny hit uwielbiany przez wszystkich. Rodzice nie byli w stanie kupować tyle oranżady, ile dzieci chciały, dlatego pojawił się tańszy odpowiednik - oranżada w proszku. Wystarczyło ją zalać wodą, aby uzyskać słodki napój. Dzieci nie czekały na wodę. Po prostu wysypywały torebke do wnętrza dłoni i wylizywały słodki proszek. Warto pamiętać, że w PRL już wtedy stosowano zasadę „zero waste”. Napoje sprzedawane były w wielorazowych butelkach szklanych. Przy zakupie płaciło się kaucję za butelki, które można było oddać do sklepu i odzyskać kaucję. Sposobem, aby nie płacić kaucji, było wypicie napoju pod sklepem i oddanie od razu butelki. Pomysłem PRL była także oranżada w plastikowej torebce ze słomką do picia. W czasach PRL typowym widokiem wiosną i latem były saturatory. Dziś to urządzenie odeszło do lamusa i mało kto pamięta, do czego służyło. Saturator był to wózek z wodą sodową z sokiem lub bez. Czysta kosztowała 50 groszy, zaś woda z sokiem 1 zł. Nie było wtedy kubeczków jednorazowych. Pan obsługujący saturator odwracał szklankę do góry dnem, przystawiał do miejsca z małą fontanną i naciskał. W ten sposób szklanki były myte po każdym użyciu. Nie było to zbyt higieniczne, ale i tak w upały przed separatorami ustawiały się kolejki. Później saturatory zostały zastąpione automatami na „wrzuć monetę”, ze szklanką na łańcuszku. Coca-cola była napojem znanym tylko z TV jako produkt „zgniłego zachodu”. Aby udowodnić, że my też możemy stworzyć taki napój, wyrpodukowano erzatz o nazwie Polo Cocta, który smakował dość podobnie. Nie był jednak zbyt popularny i szybko zniknął. Co ciekawe, było kilka prób przywrócenia tej marki. W latach 80. ogromną popularność zdobył kultowy napój Ptyś, produkowany przez firmę Tarczyn. Kultowe, słodkie Ptysie pito na co dzień i na imprezach. Dostępne były w każdym sklepie. Niestety Ptysie zniknęły na początku lat 90. Czy ten artykuł był dla Ciebie pomocny? Dla 91,6% czytelników artykuł okazał się być pomocny
Charakterystyczny neon "Supersam" ze sklepu w Brzeźnie, który wkrótce ma zostać wyburzony, zyska nowe życie. Przestrzenny i podświetlany napis będzie poddany renowacji i zawiśnie jako dekoracja na ul. Elektryków. Nie trafi na śmietnik dzięki lekturze artykułu na Pan Adam Naus prowadzi w Sopocie Loppis Pchli Magazyn, skandynawski sklep vintage. Pod koniec czerwca na przeczytał artykuł, w którym informowaliśmy, że wkrótce rozpocznie się przeprowadzka kultowego sklepu "Supersam" przy ul. Gałczyńskiego w Brzeźnie. Jego uwagę zwrócił charakterystyczny niebieski neon z nazwą sklepu. - Uznałem, że jeśli go nie uratujemy, gdy rozpocznie się wyburzanie budynku napis trafi na jeden ze złomowców - mówi nam pan Adam. - Udało się. Wkrótce neon zyska drugie życie. Osiem niebieskich liter o wysokości 120 cm i szerokości 130 cm każda, ma trafić na ul. Elektryków. Wcześniej napis zostanie poddany renowacji. Na razie jeszcze nie wiadomo, w którym dokładnie miejscu ani kiedy zawiśnie 11-metrowy napis. Dla wielu mieszkańców Brzeźna i fanów ulicznego designu najważniejsze jest, że udało się go ocalić przed Kupiec - już bez swojego charakterystycznego szyldu - został zamknięty w poniedziałek, 18 lipca. Część asortymentu i pracowników przeniosła się na czas budowy nowego budynku przy Gałczyńskiego do pawilonu po dawnym sklepie chemicznym po drugiej stronie ulicy. W 2012 r. drugie życie - również za sprawą artystów - zyskał napis "Sopot" wiszący od lat na peronie dworca kolejowego w kurorcie. Napis od zapomnienia uchronił trójmiejski artysta Jarek Czarnecki. Obecnie kolejowy szyld znajduje się w budynku Nowa Zatoka.
Wata cukrowa. Ulubiony smakołyk podczas wyjść do lunaparku. Sam cukier, ale istnieje do dziś. PixabayPolo - cocta, mleko w tubce, zupa mleczna i pierogi od babci. Oranżada w proszku lizana prosto z dłoni i guma Turbo. Kogel - mogel. Jakie są Wasze smaki dzieciństwa? Pamiętacie pyszne dania, za którymi tęsknicie, i te, które do dziś budzą w Was obrzydzenie? Szpinak, kożuch na mleku w szkolnej stołówce? A może jarzynowa i rosół z marchewką? Przeczytajcie i zobaczcie galerię smakołyków i z lat 90., 80. i dzieciaki. Te dziś dorosłe, których czas dzieciństwa przypada na lata 90., 80., 70 XX wieku. Pamiętacie, jak to było? Pamiętacie, co jedliście w dzieciństwie, co Wam smakowało, co brzydziło, czego nie można odtworzyć w dorosłym życiu, mimo prób i starań? Co jadło się w domu, u babci, w stołówkach i na mieście, gdy nie było jeszcze w Polsce barów McDonald's, zamiast coli była Polo Cocta, zamiast Cheeriosów do mleka dawało się kawałki chleba, a obiad każdy szykował w domu? Zobaczcie w naszej galerii, czy pamiętacie smak tych potraw i przeczytajcie, co się wtedy jadło. Oto zestaw potraw, dań i produktów, za którymi sie tęskni i takich, których się nie cierpiało. Oczywiście, że to nie jest wyczerpująca lista. Jednak są rzeczy, których nie cierpiała spora grupa dzieciaków i takie, które "wszystkim" smakowały. Na dodatek wielu z tych potraw już się nie jada, odeszły w niepamięć, zastąpiły je nowe smaki. Dzieci i nastolatki z lat 20. XXI wieku będą miały już zupełnie inne wspomnienia. Zaczynamy od jedzenia "brrr, nigdy więcej". Są tu Wasze traumy żywieniowe z dzieciństwa?Zupa mleczna - najbardziej znienawidzona - z kaszą, kaszą manną albo rozpaćkaną chałką Rosół z marchewką i grysikiem kawa zbożowa, często przypalona, specjalność szkolnych i kolonijnych stołówek przypalone mleko na ciepło z kożuchem, podawane w szkołach i na koloniach mleko prosto od krowy, bo zdrowe blok czekoladopodobny zamiast chałwy, wyroby czekoladopodobne zamiast czekolady wątróbka na obiad (chyba do dziś nie lubi jej żadne dziecko, choć jest taka zdrowa) Rozpaćkany szpinak albo buraczki jako warzywa do obiadu zupa owocowa z makaronem - Czekoladę robioną z gorzkiego kakao i mleka w proszku robiła w wakacje dla mnie i kuzynów nasza babcia - wspomina pani Magda, rocznik 1973. - To był wielki blok, który każdy sobie kroił. I to akurat było pyszne, lepsze niż te czekoladopodobne wyroby!Pamiętacie, że na wyroby czekoladopodobne mawiano: "Masy tłuste dla mas chudych"?Fakt, 30-40 lat temu nie było takiego wyboru słodyczy, ale od czego proste składniki i pomysł. Oto kultowy deser z dzieciństwa:- Kogel- mogel, kiedy tylko "na szybko" zachciało się w domu coś słodkiego - wspomina inna osoba, której dzieciństwo przypadło na lata 70. - Standardowy - wiadomo: po prostu jajka i cukier, ale były także liczne wariacje: z dodatkiem kakao, kawy, truskawek. A nawet dodatkiem prażonej owsianki zamiast orzechów. Czas na smaki, które budzą sentyment. Też lubiliście jeść w dzieciństwie jeść, pić albo lizać:watę cukrową lody bambino chleb z cukrem i śmietaną gumy turbo i donaldy oranżadę pitą prosto z woreczka albo szklanej butelki Proszek witaminowy Visolvit albo Vibovit Nutellę z paczki z Niemiec, koniecznie wprost ze słoika Szynkę "Krakus" z puszki, a dokładnie - jej galaretkę kolorowe owocowe galaretki Pomidorową i pierogi, przygotowane przez babcię - Nie cierpiałam Vibovitu ani Visolvitu - opowiada pani Magda. - Pamiętam moich kuzynów, którzy pili je z ochotą, ja nie. Świetnie pamiętam oranżadę w proszku, po której wszyscy mieli pomarańczowe palce. I tę w woreczku, zieloną lub żółtą, ze słomką. Trzeba było uważać, jak się dziurawiło róg woreczka. A lody bambino przywoził mi dziadek, który był szefem mleczarni - wspomina smaki Vibovit wyjadałam z saszetek, najlepszy był na sucho - wspomina osoba, której dzieciństwo przypadło z kolei na lata 80. - A Nutella w paczkach! To był rarytas, wyjadałam ją ze słoiczka razem z paczkach z Niemiec były też kultowe miśki Haribo, uwielbiane przez dzieci i w proszku to w ogóle był Koniecznie wysypana z woreczka na dłoń i lizana prosto z ręki. Ach, ten kwaskowaty truskawkowy smak. Jak się splunęło, to się tak fajnie pieniła na ręce - wspomina pan Tomasz. Zobacz koniecznieTo nas kręciło 20 lat temu. Szał na wielkie zakupy w hipermarketach. Ach, te promocjeModowe wpadki Polaków. Także w naszym regionie! [zdjęcia]Obłędne kreacje Teresy Werner. Tak gwiazda śląskiej piosenki zmieniała się przez lata- Pamiętam, że gdy byłem jako dziecko przeziębiony, to prosiłem zawsze o Vibovit, bo lubiłem go pić. Koniecznie smak pomarańczowy. A jak się trafił w aptece inny, to był dla mnie szok - wspomina dorosły dziś pan Kacper, którego dzieciństwo przypadło na późne lata 90. Dobrze pamięta też czerwoną, "klasyczną" Zbieraliśmy się przy osiedlowym sklepie i kupowaliśmy ją w butelce "na miejscu". Kosztowała około złotówki. Otwierało się ją, piło się na miejscu i zwracało butelkę. Staliśmy przed sklepem i piliśmy jedną w kilka osób na zasadzie "daj łyka". Zdarzało się też kupować oranżadę i iść na boisko i zawsze był strach, czy piłką nikt nie rozbije butelki, którą trzeba było oddać, bo inaczej się dopłacało - dodaje z przeoczEmerytura bez podatku - wyliczenia. Tyle do ręki mają dostać teraz emeryciMistrzowie parkowania w Katowicach parkują na zakazachMusisz to wiedziećAuchan w Katowicach sprzedaje używane ubrania Zara, Pimkie, M&S, Vero ModaTych leków nie powinniśmy stosować bezpośrednio przed i po szczepieniu na COVID-19Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
oranżada w proszku lata 70